Wimbledon wniósł do tenisa klasę i styl.

Wimbledon to coś więcej niż sportowy turniej. Oczywiście ważne są wyniki, zwycięstwa, rywalizacja, ale tego wszytkiego doświadczamy na wszystkich innych tenisowych zawodach. Nie każdy jednak turniej tak bardzo strzeże swej tradycji. Innymi słowy, nie każdy jest so British, ale cóż – królewski patronat zobowiązuje. Jeszcze do niedawna zawodnicy winni byli oddać ukłon w stronę loży królewskiej, teraz tylko wtedy, gdy zasiada w niej Królowa lub Książę Walii (niezmiernie rzadko).

 
Z jednej strony słychać utyskiwania nad archaicznością obyczaju, z drugiej – wszelkie nowinki są traktowane nader podejrzliwie. I to właśnie ten udany balans między tradycją i nowoczesnością imprezy stanowi o jej wyjątkowości. Nie każdemu podoba się obowiązująca biel stroju zawodników – z 10-milimetrową przestrzenią na kolorowe wzory – jednak wszelkie głosy krytyki są z angielska ignorowane. Na nic zdał się bojkot Agassiego, biel obowiązuje. Pomarańczowe podeszwy butów nieomal wykluczyły z gry samego Federera, a Eugenie Bouchard zagrożono karą za prześwitujący czarny stanik. Może właśnie dlatego wiersz oficjalnego poety Wimbledonu, Matta Harvey’a zaczyna się słowami Excuse me. I’m sorry. I speak as an Englishman.


Biel symbolizuje czystość. Fair play ma przypominać o laurach, które dla dżentelmenów są ważniejsze niż pieniądze. Turniej długo opierał się komercjalizacji, wielu zawodników odmawiało udziału w wydarzeniu na poły amatorskim, nagradzanym symbolicznymi stawkami. Dopiero w 1968 r. Brytyjczycy otworzyli turniej dla zawodowców, a pula nagród jest dziś pokaźna. W 2007 r. do głosu doszło równouprawnienie, stawki kobiet są takie same jak mężczyzn.

 
Wimbledon jest również ważnym wydarzeniem towarzyskim. O ile na trybunach panuje względny egalitaryzm, z wyczekanymi biletami, całonocnymi kolejkami, o tyle loża królewska to wciąż enklawa wybranych, bez odpowiedniego stroju ani rusz. Eleganckie uniformy w barwach turnieju – zielonym i fioletowym – obowiązują również sędziów oraz chłopców i dziewczęta do podawania piłek. W 2005 r. Ralph Lauren (Amerykanin, o zgrozo) zaprojektował stroje dla podających piłki – granatowe z zielono-fioletowymi akcentami. Królewski obyczaj ma na szczęście również jaśniejsze oblicze. Tradycyjną przekąską są – niebotycznie drogie – truskawki. Każdego roku sprzedaje się ich ok. 30 tys. ton. Małe pudełka zawierają 10 szt. owoców plus darmową śmietankę. Legenda głosi, że przepis powstał na dworze Tudorów.

 
Wimbledon to jedyny z wielkoszlemowych turniejów rozgrywanych na trawie. Wymaga tym samym specjalnej techniki gry, piłka jest szybka, nisko się odbija, a im bardziej kort wyślizgany, tym staje się bardziej kapryśna w zetknięciu z nawierzchnią. Słynny okrzyk Ivana Lendla – trawa jest dla krów! – niczego nie zmienił. Mieszanka życicy i kostrzewy wciąż jest przycinana dokładnie na wysokości 8 mm. W ciągu roku dba o nią kilkunastu pracowników, w ciągu samego turnieju zużywa się do jej nawodnienia ok. 14 tys. litrów wody.

 
Wody na ogół nie brakuje, przełom czerwca i lipca, to czas kapryśnej deszczowej pogody. Złośliwi jednak pytają: czemu nie rozgrywać turnieju latem? Dopiero w 2009 zainstalowano na korcie centralnym rozsuwany (do tej pory rzadko) dach, chroniący zarówno przed deszczem, jak i upałami. Na pozostałych obiektach wciąż funkcjonują płachty, które kilkunastu ludzi musi rozłożyć w niespełna 30 sekund.

 
Wimbledon wciąż jest najbardziej stylowym turniejem tenisowym. To, co najbardziej doskwiera Brytyjczykom, to ich znikoma reprezentatywność na turnieju. Andy Murray, wygrał finał i wciąż rokuje, ale w ojczyźnie Wimbledonu chciałoby się więcej. Pociechę niech stanowi passus z wiersza Kiplinga, który zawisł nad bramą kortu centralnego: Jeśli Triumf i Niepowodzenie z jednym honorem zniesiesz i odwagą…