Kamienne oblicza Buddy
Ludzka wyobraźnia nie ma granic. Ludzkie możliwości też nie, dlatego na świecie można zobaczyć wiele niezwykłych budowli, wpisanych na stałe w naturalny krajobraz. Tak jest w przypadku grot Yungang w Chinach, niedaleko miasta Datong.
Dotarłam tam bardzo przypadkowo – chińska przewodniczka wycieczki z Europy wypatrzyła nas w tłumie i zaproponowała, że mogą podrzucić nas do kamiennych grot. Zgodziliśmy się, tym bardziej, że transport był za darmo.
Groty to po prostu rodzaj świątyń będących wytworem natury oraz ludzkich rąk i wyobraźni.
Te w Yungang powstawały między 460 a 525 rokiem n.e. Jest ich kilkaset – od wielkich, mieszczących ogromne kamienne rzeźby, przez średnie, aż po zupełnie niewielkie. W skałach siedzą dumne postacie Buddy, zastygłe w posągowej zadumie. Mniejszych i większych figur wyżłobionych w jasnej skale jest tu podobno około pięćdziesięciu tysięcy. Najwyższy Budda ma około 17 metrów wysokości. Wszystko zachowane jest w bardzo dobrym stanie, piękne i warte obejrzenia (wejście na prawo jazdy). Wnętrza największych grot są ozdobione płaskorzeźbami i malunkami (trochę jak malowane cerkwie prawosławnej części Europy). Figur nie wolno dotykać, są oddzielone od zwiedzających metalowymi barierkami. Żeby spojrzeć w oczy Buddy, trzeba mocno zadrzeć głowę.
Spacerowaliśmy i zachwycaliśmy się pięknem buddyjskich rzeźb. I wtedy zdarzyło się coś zaskakującego – ktoś mocno złapał mnie za rękę. Automatycznie, wolną ręką złapałam Adama i rozejrzałam się. Moje lewe ramię oburącz ściskała niemłoda już Chinka i mocno ciągnęła w swoją stroną, a dokładnie w stronę towarzyszącego jej mężczyzny dzierżącego w dłoniach aparat fotograficzny. Z pewnością chciała mieć ze mną zdjęcie, w końcu jestem biała jak ściana i budzę zainteresowanie. Kobieta ciągnęła mnie, sprawiając mi ból, i krzyczała. Kiedy próbowałam wyrwać się z jej macek, złapała za moje włosy. Tego było już za wiele. Jak sprężyna wpadłam w ramiona Adama i uciekliśmy, przy okazji odkrywając maleńkie groty z bardzo niedużymi posągami. A moja lewa ręka jeszcze długo miała czerwone odciski po zaciśniętych palcach krzepkiej Chinki.
Tekst i zdjęcia: Ania Dąbrowska