Nadejdzie jeszcze czas …
Kuba, to kraj skrywanego kapitalizmu i przebiegłej przedsiębiorczości. Każdy zna tam kogoś kto może coś „załatwić”. A jeśli nie zna osobiście, to ma wujka, brata, kuzyna, który tego kogoś zna. A co można „załatwić” na Kubie?
Pierwsze skojarzenie – cygara. W godzinę po rozmowie, pomimo mocno ograniczonego dostępu do sieci telekomunikacyjnych, w drzwiach domu, w którym się zatrzymaliśmy staje pewny siebie Carlos, z dwoma drewnianymi pudełkami pod pachą. Po krótkiej wymianie uprzejmości przechodzimy do rzeczy. Odpalamy przywiezione z Polski papierosy, aby przełamać pierwsze lody i zaczynamy dyskusję o cygarach. Carlos jest przygotowany. Z pamięci recytuje wszystkie cechy oryginalnych firmowych cygar, które można przeczytać w przewodniku Lonely Planet i zachwala swój towar zapewniając, że to jego ojciec specjalnie dla nas wyniósł je tego dnia z fabryki pod kurtką.
Każdy nocleg turysty na Kubie jet rejestrowany. Właściciel casa particular, w którym zatrzymują się goście sporządza raport i przekazuje go stosownym służbom. Jedziesz do innego miasta? Poczekaj, masz tutaj adres mojego wujka, kolegi, szwagra… U niego będzie miał lepiej jak u mnie.
Langusta – kubański rarytas najlepiej smakuje w dniu złowienia. Chcesz zjeść najlepszą langustę na Kubie? Moja ciocia, babcia, siostra…. przyrządza najlepszą, chodź. Będzie taniej niż w restauracji.
Chcesz się nauczyć tańczyć salsę? Po chwili dwóch wysportowanych kubańskich macho stanie u Twych drzwi zamieniając podłogę kuchni w najbardziej dynamiczny taneczny parkiet świata.
Chcesz się dobrze zabawić?…
Wszystko ma swoją cenę, ale Kubańczycy, przywykli do zwyczajów turystów, potrafią schodzić z ceny jak handlowcy na bazarze w Istambule lub Aleppo. Jedyna różnica to ta, że przy każdym obniżeniu ceny dowiadujemy się coraz to nowych szczegółów o chorobach, problemach i trudnościach nie do pokonania. Sprawne słowne manipulacje sprawiają, że z każdym stargowanym dolarem rośnie w nas świadomość, że okradamy naszego biznesowego partnera. Targowanie się na Kubie jest trudniejsze niż w Indiach, zwłaszcza dla tych, którzy maja wrażliwe sumienia.
Patrząc na tę, dramatyczna nieraz, sytuację Kubańczyków chciałoby się pozwiedzać Kubę bez ludzi, samotnie. Przejść się malowniczymi uliczkami Trinidadu, ponurkować na rafie koralowej, zapuścić się w lasy w Pi?ar del Río, pokontemplować Starą Hawanę niczym Hemingway.
Ale Kuba bez ludzi nie byłaby tym samym miejscem. Kuba to ludzie, a ich historia jest historią wyspy. Póki co bez happy endu. Ale jak mawiają Kubańczycy – przeżyliśmy niewolnictwo, przeżyjemy i to.
Tekst i zdjęcia: Jarek Kania