Plażowe Sydney

Australijskie miasto Sydney ma siedemdziesiąt plaż, zaś sporty wodne są mocno zakorzenione w australijskiej świadomości. Deska, pianka, fale – tak najmilej spędza się w tym mieście wolne popołudnia. Najsłynniejsze sydnejskie plaże to Manly i Bondi – to tutaj koncentruje się surfingowe życie miasta. Obie plaże cieszą się opinią kultowych, dlatego oprócz lokalnych mieszkańców, częstymi gośćmi są turyści z całego świata, którzy koniecznie chcą zobaczyć, jak to jest surfować w mieście.


Surfowanie na falach to bardzo istotna część australijskiego życia nad oceanem, zaś bycie surferem to nie tylko moda, to swojego rodzaju filozofia życiowa; wolność, zabawa, ryzyko i niezła przygoda.
Plaża i sporty wodna pojawiają się reklamach popularnych australijskich marek odzieżowych jak np. Billabong czy Rip Curl – wizerunek surfera to przeważnie dobrze zbudowany chłopak o jasnych, nieco poczochranych włosach, uśmiechu jak z katalogu i niebieskookim spojrzeniu. W istocie wielu surferów tak właśnie wygląda. Dziewczyny – zawsze szczupłe, wysokie i w bikini. Na nosach duże, stylowe okulary.
Nauka surfingu jest wyzwaniem, a umiejętności złapania długiej fali i utrzymania się na niej charakteryzują mistrzów tego sportu. Turystom pozostają raczej rozpaczliwie wyglądające wodne wygłupy z pożyczoną deską.
W Sydney na plażę chodzi się bardzo często, praktycznie codziennie; nie jest to miejsce wakacyjno – okazyjnego relaksu. W Australii życie płynie wolniej, bardziej leniwie. Latem jest bardzo gorąco, więc pogoda wymusza luźny styl życia. Dlatego kultura plażowa jest tak popularną formą codziennej rozrywki na Antypodach.
Wiele sydnejskich plaż nosi nazwy  pochodzące z języków aborygeńskich. Modna plaża Bondi (lub po aborygeński Boondi) to miejsce, w którym woda łamie się ponad skałami. Kameralna i spokojna plaża Coogee zawdzięcza swoją nazwę słowu „koojah”, co oznacza śmierdzące miejsce. Pewności mieć nie można, ale podobno chodziło o wyrzucane przez morze wodorosty, które mają nieprzyjemną woń.
Maroubra, spokojna i niezatłoczona plaża to „miejsce grzmotów” i tak jest naprawdę ponieważ spienione fale potrafią walić w nadbrzeżne skały z przeogromną siłą. Mieszkałam bardzo blisko też plaży i znam ją zarówno o świcie, jak i pod wieczór, kiedy światło kładzie się miękko na wodzie, a potem przechodzi w złote blaski…

Tekst i zdjęcia: Ania Dąbrowska