Minimalizm – nowy trend w codziennym życiu

Jeśli w domu wszystkiego jest za dużo, szafa pęka w szwach, jedzenie ląduje w koszu na śmieci, a przestrzeń zasiedlają przedmioty, których nikt nie używa to znaczy, że przyszedł czas na zmiany. Od nadmiaru ponoć głowa nie boli, ale w nadmiarze wcale nie żyje się wygodnie. Może lepiej sprawdzi się minimalizm – mniej znaczy więcej.


Minimalizm to dla jednych życiowa filozofia i wyznacznik zachowań, inni uważają go za dziwactwo, bo jak można być zadowolonym z tego, że się nie ma, albo, że się czegoś pozbyło. Z kolei są tacy, dla których minimalistyczne postępowanie jest całkowitą normalnością i bez trudu wplatają je w codzienne życie. O co więc tyle krzyku z tym minimalizmem?
Założenie jest proste – dzięki posiadaniu mniejszej ilości rzeczy w ogóle niepotrzebnych, lepiej odczuwa się życie. Minimalizm udowadnia, że lepiej jest być niż mieć. Warto poszukać plusów w zjawisku. Oto kilka z nich:
Oszczędności – mając minimalistyczne podejście do życia nie gromadzimy niepotrzebnych rzeczy, nie dajemy się zwieść promocjom lub „świetnym okazjom”, dzięki którym w domu mógłby pojawić się drugi ekspres do kawy, trzeci telewizor lub zagracające dom i świetnie gromadzące kurz, bibeloty. Reklama może być silna, przekonywająca i intensywnie nakłaniająca do zakupów – trzeba dać jej odpór, umieć sobie wytłumaczyć, że  to, czego ona dotyczy, nie jest w ogóle w domu potrzebne.
Przestrzeń powrócona – dzięki minimalizmowi można odzyskać przestrzeń domową. We wnętrzu, w którym nie domykają się szafki, przedmioty stare, zepsute lub nieużywane zalegają na półkach, a niewygodne buty wciąż stoją na swoim miejscu w przedpokoju, trzeba przeprowadzić selekcję. To, co nie jest używane, wyrzucić lub oddać tym, którzy są w potrzebie. Zepsute – wyrzucić. Gruntowne porządki odświeżą mieszkanie, optycznie je powiększą i pozwolą na cieszenie się „odzyskanym wnętrzem”.
Mniej rozpraszaczy = więcej czasu. Porzucenie oglądania telewizji, sprzedanie konsoli do gier, pozbycie się z otoczenia tego, co zabiera dużo czasu, pomoże tak naprawdę w odzyskaniu go i przeznaczeniu na czytanie książek, kreatywne zajęcia, celebrowanie codziennych domowych rytuałów, których znaczenie jest zdecydowanie większe niż nawet najciekawszy program w TV. Minimalizm nie pozwoli nam tracić czasu.
Mniej, ale jakby więcej. Kupując mniej np. ubrań, można więcej uwagi zwrócić na to, z czego dana rzecz jest uszyta, jaka jest jej jakość i czy cena jest odpowiednia. Podobnie można robić z jedzeniem – mniej, ale lepszej jakości. Wówczas nie dopuścimy, aby nasze otoczenie było byle jakie. Nie trzeba mieć szafy pełnej ciuchów, aby wyglądać świetnie, a domowa spiżarka nie musi uginać się od produktów – po kilkanaście sztuk tego samego – aby powstał smaczny i zdrowy obiad. Mając mniej, równocześnie, zgodnie z ideą minimalizmu, mamy więcej, bo zyskuje nasze wnętrze, otoczenie, a także portfel.
Precz z przytłoczeniem. Rzeczy mogą zniszczyć lub zaczarować przestrzeń. Człowiek we wnętrzu, które rozprasza, przyprawia o ból głowy czy po prostu denerwuje, nie będzie czuł się dobrze. Wnętrze w minimalistycznym stylu, to przestrzeń nieprzeładowana ani meblami, ani rzeczami, spójna pod względem kolorystycznym, utrzymana we względnym porządku. Wówczas, można mieć pewność, że po stresującym dniu w pracy, spokój domu ukoi zszargane nerwy i pozwoli się odprężyć.
Minimalizm na dużą skalę nie jest łatwy do opanowania, bo wymaga całkowitej zmiany sposobu myślenia o rzeczach, pieniądzach i najbliższej przestrzeni. Można zastosować go na tyle, na ile będzie to dla nas komfortowe, np. selekcjonując rzeczy w domowym otoczeniu.
Tekst: Ania Dąbrowska