Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi…
Noc zaczyna się dość szybko. Praktycznie po 16 jest już ciemno, ale w budynku przejścia granicznego między Jordanią, a Izraelem światła naturalnego nie widać. W świetle lamp migają energiczne postacie palestyńskich pielgrzymów wracających z hadżu, izraelscy żołnierze pokrzykują i kontrolują każdy krok tłumu. Głosów tutaj jest tak wiele, że trudno usłyszeć własne myśli. Zwłaszcza, jeśli od kilku godzin jest się zawieszonym pomiędzy decyzją urzędnika granicznego, a Ziemią Obiecaną.
Do Palestyny nie jest trudno wjechać. Krótka kontrola, skan bagażu, zwyczajowe graniczne uprzejmości. Schody zaczynają się wtedy, gdy w paszporcie nie chce się mieć izraelskiego stempla, który praktycznie uniemożliwia dalsze podróżowanie po Bliskim Wschodzie. Jedyne, co pozostaje garstce turystów koczujących na niewygodnych krzesłach, to czekanie i udzielanie poprawnych ogólnikowych odpowiedzi na pytania wojskowych i urzędników, którzy zadają grad pytań niczym Piłat trzem królom.
Wstańcie pasterze Bóg się wam rodzi…
Udało się. Z międzynarodowej grupy włóczęgów, którzy podobnie jak my oczekiwali na sygnał otwierający upragnione drzwi jedynie jedna osoba udzielała złych odpowiedzi i nie została wpuszczona.
Stłoczeni w wypchanym autobusie pełnym krzyczących muzułmańskich pielgrzymów, w którym ich Bóg i nasz Bóg podróżują w jednym rzędzie, wjeżdżamy do Jerycha. Z okien autobusu widzimy jak naszym bagażem zaopiekowali się „pomocni” taksówkarze.
Czem prędzej się wybierajcie…
Plan był prosty – zdążyć na pasterkę do Betlejem. 24 grudnia o 12 w południe przekroczyliśmy Jordan przez most Allenby. Po 10 godzinach czekania dostąpiliśmy tego, co nie udało się Mojżeszowi – jesteśmy w Palestynie. Spieszy się wszystkim: pielgrzymom z Mekki, żołnierzom machającym karabinami, kierowcom taksówek. Nam też, ale tym się za bardzo nikt nie przejmuje.
Do Betlejem pospieszajcie…
Nie da się, za późno, blokady drogowe, wojsko na drogach, niebezpiecznie. Kierowcy wymówek mają mnóstwo, byleby nas nie zawieźć do Betlejem. Dzisiaj każdy akurat jedzie w inna stronę. Nawet zielony zapach Wuja Sama ich nie przekonuje. O północy wysadzają nas pod punktem kontrolnym prowadzącym do Jerozolimy. Krzycząc do siebie wzajemnie „Wesołych Świąt i żebym Cię więcej nie zobaczył” ruszamy – każdy w swoją stronę i przekraczamy kolejną granicę.
Przywitać Pana.
8 rano. Betlejem. Z poślizgiem, ale udało się. Bazylika Narodzenia Pańskiego pęka w szwach, ale pomimo prognoz stoimy tylko 3 godziny, aby przemknąć obok Groty Narodzenia. Zatrzymać się nie da. Z jednej strony pcha tłum, z drugiej franciszkanie ciągną za rękaw, aby każdy mógł zobaczyć miejsce, gdzie 2 tysiące lat temu Dziecię się narodziło.
Wychodzimy, idziemy w stronę Jerozolimy. Na naszej drodze staje 7-metrowy betonowy mur. Dobrze, że 2 tysiące lat temu go nie było. Przynajmniej pasterze dotarli tutaj bez problemu.
Tekst i zdjęcia: Jarek Kania
Zobacz stronę www autora