Energetyczne fusy
Pierwszy raz yerba mate piłam w Polsce. Nie do końca zrozumiałam, na czym polega parzenie i picie tego napoju, i w efekcie najadłam się niesmacznych fusów. Dopiero w Argentynie wytłumaczono mi, na czym picie mate polega.
Procedura jest prosta: podgrzewamy wodę do temperatury ok. 70 stopni Celsjusza. Argentyńczykom jest łatwiej, bo mają specjalne czajniki, które grzeją wodę w zależności od potrzeb, wystarczy ustawić temperaturę. Do specjalnego naczynia zwanego tykwą (w Argentynie mówią na to po prostu mate) sypiemy trochę zielonego prochu i zalewamy wodą. Można posłodzić i dopiero wtedy zalać. Pijemy przez metalową słomkę, zwaną tu bombiszą. Bombiszę trzeba włożyć najpierw, czyli przed wsypaniem mate do mate. Smak jest cierpki, wykręca język, ale z każdym łykiem odkrywam jego głębię. Po dwóch dniach jestem uzależniona od yerby.
A co to jest ta yerba mate? Inaczej nazywa się ją herbatą paragwajską. Powstaje z wysuszonych liści drzewka – ostrokrzewu paragwajskiego, które rośnie w Ameryce Południowej, zaś jego pozytywne właściwości znane są na całym świecie. Moda na picie mate dotarła także do Polski, choć nie jest jeszcze tak popularna jak czarna herbata. Yerba delikatnie pobudza, rozprasza senność, pozwala lepiej się skupić, zwalcza zmęczenie, rozładowuje stres i wspomaga dietę. Same plusy w tych fusach.
W Argentynie yerba mate jest ważnym elementem kultury społecznej, zbliża ludzi, bo pije się ją wspólnie. Mate nie musi być podawana w tradycyjnej tykwie, może być to mała filiżanka czy kubeczek. Pijemy i podajemy dalej nie ruszając bombiszy. Słomka ma być skierowana do kolejnej osoby. Za mate się nie dziękuje, bo podziękowanie spowoduje pominięcie dziękującego w następnej kolejce.
W miastach Argentyny mate pije się nieustannie, a do fusów co jakiś czas dolewa się ciepłej wody z termosu. Termos musi być pod ręką. W sklepach akcesoria do picia mate stoją zawsze lub prawie zawsze na tych samych półkach, co termosy. A samej yerby jest tyle gatunków, że nie sposób wymienić. Trzeba spróbować. No to siorb!
Tekst i zdjęcia: Ania Dąbrowska